Aga i „Kuma” zapraszali nas wielokrotnie, mój słaby charakter spowodował, że uległem namowom i ruszyliśmy w podróż na Śląsk.
Piątek
Iwona zapakowała nasze „lompy”, miski i posłanie naszego psa, ja – fajki i tytonie, „Kredka” – tylko merdała ogonem i skamlała. Przed wyjazdem, odwiedziłem zaprzyjaźnionego rzeźnika – „Kuma” zagroził grillowaniem, więc musiałem zabrać chociaż „krupnioki”. Do lodówki turystycznej trafiły więc smakołyki i … i jak zwykle czegoś zapomniałem – w lodówce (tej domowej) pozostały, przygotowane specjalnie na tę wizytę nalewki. Tak więc na Śląsk pojechałem bez halby – wstyd mi, ale będzie pewnie niejedna okazja by to nadrobić.
Przejechanie 230km zajęło mi prawie cztery godziny, (nie licząc postojów). Kiedy będzie można przejechać przez ten kraj ze średnią przejazdową 80km/h, nie łamiąc przy tym przepisów drogowych???
Tychy – taka sypialnia dla innych śląskich miast, ale przynajmniej mają browar. W Ostrowie Wlkp. też był browar, niestety przejęty a zaraz potem zamknięty przez browar poznański.
Na miejscu najdłużej trwało przywitanie „Aury” i „Kredki”. Szczeniak („Aura”) kilkukrotnie większy od mojego dorosłego psa, chciał się bawić. Ponieważ moja stara psica woli się wylegiwać, więc przez cały okres pobytu w gościnie, słychać było warczenie lub szczekanie „Kredki”.

Psów naszych wcale niefajkowe kontakty.
Na miejsce dotarła też Aga i mogliśmy zacząć spotkanie integracyjne. „Kuma” to król grilla, więc wiedziałem, że z głodu nie umrę. Objedzeni, mogliśmy wreszcie zapalić fajeczki. „Kuma” posmakował SG Sam’s Flake i zasmakował w tym tytoniu. A radochy miał co niemiara, bo załadował do fajki snopek i palił długo, sucho i smacznie. Osobiście nie mam wystarczająco dużo cierpliwości do snopków i flaki rozkruszam. Fajka za fajką, ciepły wieczór będący kontynuacją upalnego dnia, chwila słabego deszczu (choć wokół błyskało i huczało jak na pokazie sztucznych ogni) i rozmyślania o tym, co też jutro czynić nam przyjdzie i gdzie los pozwoli pyknąć z fajeczki. Krótko przed północą zapadła decyzja, że w sobotę jedziemy do Krakowa. Następną decyzją, było zatelefonowanie do „Irka”, czy znajdzie aby czas na fajeczkę. Niedużo myślący chwyciłem telefon i umówiłem nas z „Irkiem” na przedpołudnie. Do łóżek udaliśmy się już w sobotę.
Sobota
Aga została w domu, przygotowując wiktuały na popołudniowo-wieczorne dymienie fajczarsko-grillowe. „Kuma”, Iwona, „Kredka” i piszący te słowa, udali się do Krakowa drogą drogą, czyli znajdującą się w remoncie, płatną autostradą. W Krakowie, poznaliśmy rodzinę „Irka” oraz jego kolegę z Warszawy – Rafała. Kawa, piwo, fajeczki „Irka” i chłodek z klimatyzacji, wprawiły nas w doskonały nastrój. Nawet perspektywa pałętania się po Rynku w najcieplejszy dzień lata, nie mogła popsuć nam humorów. Tak więc wzmocnieni o „Irka” i Rafała, udaliśmy się do centrum. Czasu nie było wiele, udało nam się jednak przespacerować Rynkiem i Sukiennicami, gdzie Rafał zakupił Bróg-ową chochelkę.

Pomimo lichego wyboru, Rafał znalazł coś dla siebie. (fot. Kuma)
Panowie wraz z psem, zajęli strategiczne pozycje przy stoliku pod parasolem, a moja Pani udała się na zakupy.

Od prawej: Rafał, "Irek" Irek, maciej_faja czyli piszący te słowa

Ogródek piwny przy „Ratuszowej”, stał się na chwilę miejscem, międzyregionalnego spotkania fajkowego. Przedstawiciele Śląska, Mazowsza, Małopolski i Wielkopolski, podczas delektowania się produktami spalania tytoniu, doszli do jedynie słusznego wniosku, że fajczarstwo jest najbardziej relaksującym sposobem spędzania wolnego czasu i ogólnie rzecz biorąc, najwłaściwszym sposobem na życie. Niestety, miłe chwilą mają brzydki zwyczaj szybkiego przemijania. Wróciliśmy spacerem do pojazdów, „Irek” z Rafałem udali się na fotografowanie plenerowe, a my w drogę powrotną do Tych.
Ledwie odpoczęliśmy troszkę po powrocie z grodu Kraka, a na horyzoncie pojawili się Ewa i „andnn” z jednym z synów. Gdy rozsiadaliśmy się w ogródku, przybył Wojtek ze swoją dziewczyną Małgosią.

Wszyscy prócz gospodarzy

Wraz z trzema członkami Śląskiego Klubu Fajki, częstowaliśmy się tytoniami, oglądaliśmy swoje fajeczki, rozmawialiśmy i czekaliśmy na nieco chłodu. Choć zaczynało się chmurzyć, „Kuma” znów rozpalił grill, co prawda pod koniec grillowania musieliśmy przenieść się pod dach domu, ale biesiadować nie skończyliśmy. Późnym wieczorem, gdy „andnn” i Wojtek odjechali ze swoimi lepszymi połówkami, nasz gospodarz był wykończony (może grillować powinno się tylko wiosna i jesienią). Niemniej jednak karkóweczka, kiełbasy i „krupnioki” były po prostu znakomite. Do tego czas spędzony w przemiłym towarzystwie, wspominki z konkursów fajkowych (w tym z ostatniej imprezy w Przemyślu), wspólne palenie w fajeczkach – bezcenne. Jeśli dojdzie do skutku konkurs organizowany przez ŚKF, to dobra zabawa gwarantowana.
Spać znowu poszliśmy po północy.
Niedziela
Przed południem pojechaliśmy na Równicę – miejsce wypoczynku dla połowy Śląska. Dzień pochmurny – pierwszy taki od jakiegoś czasu. Można było wreszcie nieco odetchnąć. Spacerek z parkingu pod górkę do klimatycznej knajpki, z tarasu której roztaczał się przepiękny widok na … chmury. Ale ani chmury, ani deszcz, który zaczął padać gdy zajęliśmy miejsca przy stole, nie zakłóciły nam rozmów przy kawie i fajeczkach.

Aga, Iwka i moja osoba. (fot. Kuma)

"Kuma" czyli Daro - nasz gospodarz.
Kiedy ustał deszcz i niebo zaczęło się przejaśniać , ruszyliśmy w dół na parking. Dobrze, że droga nie posiadała rozgałęzień, bo moglibyśmy nie trafić do samochodu. Nie pamiętam kiedy widziałem taką mgłę o godzinie 14-stej.

Mgliste wspomnienie wspaniałego weekendu.
Panie zatrzymały się przy budce z pamiątkami, gdzie moja pani zaopatrzyła się w jakieś wieszadełka naszyjne i nauszne. Znowu zaczęło padać. Po powrocie do Tych, „Kuma” nieco zboczył z trasy prowadzącej bezpośrednio do domu i pokazał nam budowany od około 10 lat klasztor Franciszkanów. Obiekt zaprojektował i budowę prowadzi przeor tegoż zgromadzenia. Całość powstaje z piaskowca na wzór starych klasztorów.
Jeszcze tylko jakaś przekąska, wymiana zdjęć, pakowanko, uściski i w drogę powrotną. Znowu 230km, znowu 4 godziny i to wszystko w deszczu. Nie wiem dlaczego, ale dwie doby w towarzystwie „Kumy” i jego rodziny (niestety nie poznałem wszystkich synów Agi i „Kumy”) upłynęły szybciej niż czterogodzinna droga do domu.
Ludziska spotykajcie się i fajczcie wszędzie; w domowych pieleszach, w ogródkach piwnych na Rynkach naszych miast, pod szczytami gór, czy też w Bieszczadzkiej kolejce.