Święta. Co prawda Mikołaj podrzucił pod choinkę nie znany mi tytoń – Sweet Dublin (Orlika?) -- ale pykałem go raczej, żeby Mikołajowi było miło. Opisu mieszance oszczędzę. Jeśli ktoś zna, a na dodatek lubi, albo nie zna, a chce spróbować, proszę o kontakt – chętnie się na coś wymienię.
Wojaże. Raczej po krajach umiarkowanie fajkowych, wydawało się, że z łowów nici, ale w ostatniej chwili załapałem się na jakimś lotnisku na promocyjny pięciopak Dunhilla. Puszki nowiuteńkie, jak mniemam, bo zgodnie z dyrektywą UE, połowę etykiety zajmuje ostrzeżenie, że oddając mojej ulubionej używce narażam siebie i tych wokół mnie na straszne, śmiertelne choroby.
Poświąteczne zamieszanie. Napocząłem rzeczony pięciopak (teraz to – kurcze – w zasadzie wykańczam). Na pierwszy ogień poszedł znany mi do tej pory tylko z widzenia i słyszenia Early Morning Pipe. Obiecałem sobie recenzję, ale nie znalazłem czasu – teraz nadrabiam, choć po tytoniu zostało tylko wspomnienie i puszka.

Zapewne mam podniebienie jak podeszwę, ale za skarby świata, nie byłem w stanie wychwycić dodanego aromatu, wydaje mi się, że inni producenci nie zaznaczali by nawet obecności “substancji poza tytoniowych” na opakowaniu. Dunhill to robi. Nie informuje natomiast, że jest to mieszanka z latakią, choć może akurat to jest oczywiste.
Nie informuje może dlatego, że Latakii w EMP nie ma zbyt wiele, na pewno zaś nie gra ona pierwszych skrzypiec. Rola ta przypada tytoniom orientalnym, co można wywąchać już przy otwieraniu puszki. Nie wiem, czy wielu nie uzna tego za profanację, być może też kieruję sie jakimiś dziwnym skojarzeniem, ale aromat unoszący się ze świeżo otwartego opakowania przypomina mi zapach “prawdziwych”, “amerykańskich” Cameli bez filtra.
I taaak – jest to mieszanka “delikatna” – a więc raczej “dymek”, niż “dym” – ale przy tym bardziej gorzkawa, niż słodka. Smak, jak u większości anglików, można okreśłić jako “jesienny”, choć ja mam jakieś kawowe skojarzenia – wcale nie ze względu na nazwę.
Tytoń bardzo harmonijnie zmieszany, pozbawiony silniejszych akcentów – można go palić bezrefleksyjnie, ale też skupiał się na d e l i k a t n y c h fluktuacjach smaku. To ostatnie raczej dla smakoszy i wytrawniejszych palaczy – historia jaką opowiada EMP raczej nie obfituje w punkty kulminacyjne, ani zaskakujące zwroty akcji. Mamy tu raczej do czynienia z klasycznym angielskim “crescendo” w którym im dłużej palimy tym wyraźniejsze są wędzone latakiowe nuty.
Virgina w EMP zachowuje się grzecznie i dyskretnie – odgrywa, moim zdaniem, głównie rolę bazy i tła dla orientalnych odmian tytoniu. Wykorzystywane są jej bardziej chropowate tony plus posmak mdławo-mydlany (w pozytywnym znaczeniu), który mógłbym od biedy przypisać rzeczonemu delikatnemu toppingowi. Latakia obecna cały czas, wyraźniejsza w dolnych partiach fajki, ale nigdy nie przytłaczająca. Dla mnie dominantą jest przede wszystkim, słodko-gorzkawy smak Orientu.
Z niektórych opinii z którymi się zapoznałem na tobbaccoreviews, wynika, że tytoń potrafi “dać niezłego kopa”, a nawet wywołać delikatny zawrót głowy. Pozostaje mi przyjąć je za dobrą monetę. Mój organizm nikotynę przyswaja wyjątkowo łatwo i bezboleśnie, zapewne dlatego nie zauważyłem jakiegoś przytłaczającego jej natężenia.
Nie potrafię jakoś bez obiekcji przyjąć sugestii zawartej w nazwie (choć wielu z propozycją producenta się zgadza) – nie jest to dla mnie idealna “pierwsza fajka”. Jak już wspomniałem, określenie “podeszwa” dość dobrze określa moje podniebienie, zwłaszcza rano, potrzebuję więc czegoś bardziej stymulującego o poranku – silniejszej, pikantniejszej Va, szczypty Pq, pełniejszej wędzonej La... Słodko – gorzki orient w tym wydaniu jakoś mnie nie rozbudza... Ale to uwaga raczej na marginesie – sam tytoń na pewno godny jest polecenia.
Ogólnie – czwórka. Czwórka mniej/tójka plus w kategorii anglików. Piątka mniej i chyba lektura obowiązkowa dla zwolenników orientu na pierwszym planie.